UDERZ PIERWSZY

GORATH, TOM1

UDERZ PIERWSZY

GORATH. UDERZ PIERWSZY

Pierwszy tom 3-częściowego cyklu, w którym krew leje się często i gęsto, a podział na tych dobrych i tamtych złych nie istnieje. W każdym mieszają się dwie strony mocy.

Gorath – ukrywający się przed prawem zabijaka i awanturnik, półork półczłowiek – wpada w ręce władz i dostaje propozycję nie do odrzucenia. Ma przeniknąć do organizacji płatnych zabójców – Nocnych Cieni, poznać ich strukturę, metody działania i przywódców, by w odpowiednim momencie wystawić ich siepaczom Władców. W zamian uzyska darowanie win i wolność.

By zdobyć zaufanie Cieni, Gorath musi stać się jednym z nich, a żeby poznać tajemniczych przywódców, musi zabijać sprawniej niż pozostali. Szybko przekonuje się, że nie jest to czysta robota, a podczas likwidacji celów giną też postronni. Zaczyna rozumieć, że nie można być zawodowym mordercą i nie staczać się coraz bardziej w mrok.

Nocne Cienie mają jednak własne metody na zapewnienie lojalności członków. Podczas Rytuału Przejścia Gorath otrzymuje mistyczny tatuaż. Musi się go pozbyć jak najszybciej, by móc wystąpić przeciw zabójcom. Upragniona wolność wymaga od Goratha ostrożnego lawirowania między Nocnymi Cieniami, ludźmi kontrolującej go Władczyni oraz jedną z kupieckich gildii. Jej zamorskie powiązania musi odkryć, aby opłacić pomoc elfów – bez nich zawsze będzie na czyjejś smyczy.

Gorath stara się podchodzić do misji na zimno, jednak wbrew sobie z niektórymi spośród Nocnych Cieni zaczyna go łączyć więcej niż znajomość i zdrada nie przyjdzie mu łatwo, zwłaszcza gdy odkryje, jakimi motywami kieruje się ich przywódca. Odtąd nie będzie już pewien, kto stoi po właściwej stronie oraz czy on którąkolwiek ze stron powinien wybrać.

PRZECZYTAJ FRAGMENTY

       Nagle ruchy obcego nabrały przyspieszenia. Skoczył do przodu, jedną ręką chwycił wyciągniętą dłoń Wursta, pchnął go mocno tak, że obaj uderzyli o potężny wspornik werandy. W drugiej ręce Goratha błysnął nóż, uderzył szerokim, ale błyskawicznym ruchem z góry ponad głową Wursta, przybijając jego łapsko do słupa, wbijając ostrze w mięso i stare drewno niemal po rękojeść, tak płynnie i szybko, że Johann nawet nie zdążył zakrztusić się piwem. Wurst wrzasnął wysokim zdziwionym głosem i, wypuszczając pałkę, spróbował drugą ręką sięgnąć do swojej przybitej dłoni. Wrzask urwał się nagle, zamieniając w zduszony jęk, gdy pięść Południowca zatopiła się w brzuchu osiłka. Za chwilę poprawił drugą ręką; potężny cios sprawił, że Wurst poderwał nogi z ziemi i przez krótką chwilę zawisł na przybitej dłoni. Gorath stanął w szerszym rozkroku i zaczął mocnymi, metodycznymi uderzeniami okładać unieruchomione przy słupie ciało. Raz, drugi, trzeci. Jęki Wursta stawały się coraz bardziej zduszone.

       Słomka z trochę opóźnionym zapłonem szarpnął się i spadł niezgrabnie z ławy, ten pokaz brutalności ocucił go jak wiadro zimnej wody wylanej na twarz zaspanego pijaka. Johann przeciwnie – zesztywniał, poczuł, że zimny strach paraliżuje mu kończyny. To wszystko było zbyt nierzeczywiste. Niemożliwe, by ktoś w taki sposób załatwił Wursta, przecież ten kawał byka rozwalał łby w spelunkach i zaułkach Savony, odkąd sięgnąć pamięcią. I nikt nie śmiał zadzierać z Johannem, jeśli nie chciał skończyć w rynsztoku z poderżniętym gardłem. Ale teraz nie wiedział, co robić, bo Wurst był skończony, zanim to się na dobrą sprawę zaczęło, zanim Johann zdążył wstać zza stołu. Słomka był do niczego w takim stanie, a walka samemu z tym typem wydawała się bardzo złym pomysłem.

       Lichwiarz siedział zesztywniały i patrzył, jak potężne cielsko Wursta zmienia się w worek mięsa. Gorath nie przestawał zadawać ciosów nawet wówczas, gdy Wurst kompletnie obwisł na przybitej dłoni. Ubijał go jak powieszonego na haku tucznika, walił w żebra tak mocno, jakby chciał je wszystkie połamać. W tych uderzeniach nie było wściekłości, nawet w pewnym sensie agresji – pracował nad ciałem Wursta niczym pięściarz na ciężkim worku. Mimo że trwało to tylko tyle czasu, ile zajęło Słomce pozbieranie się z desek werandy, Johannowi wydawało się bardzo długo. Na tyle długo, że zdążył zauważyć i policzyć kolczyki w uchu Południowca, przyjrzeć się odcieniowi jego opalonej skóry a także dostrzec pustą pochwę przy pasie Wursta, co oznaczało, że dłoń została przybita do słupa jego własnym nożem.

       Za dnia Polana wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy Gorath przechodził tu Inicjację. Zielona i słoneczna, z jednej strony otoczona wysokimi, groźnymi skałami, z drugiej otwierał się z niej wspaniały widok na morze. Panowała cisza, zakłócana tylko przez okrzyki mew i pogłos fal rozbijających się o klify poniżej. Ołtarz Thenneth stał w głębi, bliżej kamiennej ściany. Wydawał się mniejszy, przypominał teraz przydrożną kapliczkę.

       Nihilus stał na samej krawędzi skał, w miejscu najbardziej wystającym ponad przepaść poniżej. Wyprostowany i nieruchomy, ręce złożone za plecami, zamknięte oczy, twarz wystawiał do słońca. Choć musiał słyszeć jego nadejście, nie poruszył się, gdy Gorath stanął na skraju urwiska i popatrzył w dół. Zauważył, że to, co wcześniej brał za naturalny występ skalny, było w istocie wybudowaną kamienną platformą, wysuniętą kilka stóp poza naturalną granicę klifu.

– Długa droga w dół, co? – zdecydował się przerwać ciszę.

– Długa. To szczególne miejsce, nawet na tej szczególnej Polanie. – Nihilus nadal nawet się nie poruszał, tylko jego długie czarne włosy powiewały na wietrze. – Tak jak i ołtarz naszej Pani, tam w głębi. Tu także wierni oddawali jej cześć, jednak w odmienny sposób.

– Zrzucaliście tu ofiary? – Gorath przyjrzał się uważniej dnu przepaści, szukając bielejących kości, jednak w dole dostrzegł tylko kotłującą się wściekle wodę.

– Wręcz przeciwnie. Sami skakali. – Elf odwrócił się wreszcie i zszedł z podestu. – Zanim jeszcze Zaherux przejął władzę w klasztorze, zanim zbudowaliśmy nasz ołtarz, najwierniejsi wyznawcy Thenneth z tego miejsca dokonywali skoku wiary. Jeśli Pani Wiatru im sprzyjała, trafiali w wodę i wychodzili z tego cało. Ale wystarczył jeden silny podmuch, by roztrzaskali się o skały.

– Sami z siebie, co? – Gorath splunął w dół i popatrzył w ślad. – Ech, czego to nie wymyślą cholerni fanatycy. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, by liczyć na przeżycie takiego skoku. Skakałeś, Nihilus?

– Nie, ja składam ofiary Pani Życia i Śmierci, tak jak to zrobiliśmy w Pharos. – Nihilus nie zauważył lub zignorował szyderstwo. – Znów będziesz mi potrzebny, Gorath. Tym razem będzie robota dla dwóch. Jeszcze w tym tygodniu.

– Kogo mamy zabić tym razem? I co się stało z Nyx, myślałem że jesteście nierozłączni?

– Myślenie zostaw mnie. – Elf odegrał się za wcześniejszą kpinę. – Nyx jest chwilowo niedostępna, zresztą chcę, żebyś to był ty. A szczegóły zlecenia poznasz bezpośrednio od naszej mocodawczyni. Spotykamy się z nią jutro w dokach. Bądź przed wieczorem przy składach za szkutniami.

       Wejście prowadziło w ciemny korytarz oświetlony pochodniami. Powietrze było chłodne i wilgotne. Na ścianach zwracały uwagę ledwie widoczne, wyblakłe rysunki, ale Gorath nie zaprzątał sobie głowy zastanawianiem się, wyznawcy jakiego dawno zapomnianego kultu zbudowali przed wiekami tę świątynię. Poprowadzono ich do dużej komnaty z okrągłym paleniskiem pośrodku. Wokół rozstawione były ławy, wyglądało to na miejsce narad.

       Kratos wyłonił się z głębi pomieszczenia, szedł powoli, niosąc małą misę z owocami i mięsiwem. Gestem wskazał gościom, by usiedli, jego ludzie ustawili się pod ścianami. Dopiero teraz Gorath mógł przyjrzeć mu się dokładniej. Był olbrzymi, chyba o dobrą głowę wyższy od hana Drakhusa i, o ile to możliwe, jeszcze potężniej zbudowany. Twarz dojrzała, mięsista, o mocno zarysowanej szczęce, od której biegła niemal do czubka łysej głowy wyblakła blizna. Ciemne oczy, czujne i przenikliwe. Jego gesty zdawały się powolne, rozmyślne, ale czuć było, że w razie potrzeby olbrzymi Władca potrafi poruszać się znacznie szybciej.

– Wasze imiona – rzekł niskim, cichym głosem, siadając na jednej z ław.

– Nyx, Donovan – półork wskazał towarzyszy – ja jestem Gorath. Pochodzimy z Treagiru.

– Na południe od rzeki? – Kratos włożył do ust kawał mięsa, mówił przez to niewyraźnie. Oparł się o ścianę a po chwili rozsiadł wygodniej na stojącej pod nią ławie. Blask paleniska oświetlał tylko część jego twarzy.

– Nie, nasze wioski były po północnej stronie, pod górami – zełgał gładko Gorath. 

– Polowałem tam kiedyś, dawniej. W puszczach na południowym brzegu Treagir, za przełomem. Pamiętam, jak słońce oświetlało mokre liście drzew o poranku. – Kratos mówił powoli i robił długie przerwy między kolejnymi zdaniami. A jednak było w jego głosie coś, co kazało słuchać każdego słowa. – Wasze lasy mają w sobie pierwotną siłę, czuło się niemal jedność z knieją, z drapieżnikami. Polujecie czasem?

– Częściej, niż byśmy chcieli – powiedział Gorath. – Ale teraz już na inną zwierzynę.

– Jak my wszyscy. – Znów długa przerwa, podczas której nikt się nie odezwał, słychać było tylko trzask ognia w palenisku. – Wasze wioski. Były. Co zaszło?

– Bovis-Tor – powiedziała cicho Nyx.

Podziałało tak, jak na to liczyli. Na dźwięk tego imienia ludzie Kratosa poruszyli się niespokojnie, sam niegdysiejszy han zesztywniał, po czym odstawił misę, w której zostały już tylko resztki. Nachylił się tak, że jego twarz wynurzyła się z cienia. Czarne oczy wpiły się w nich intensywnym spojrzeniem.

– Nie igraj ze mną, dziewczyno.

RECENZJE

To jest bardzo udany debiut, z potencjałem na fantastyczną serię (mam nadzieję, po przeczytaniu ostatniej kartki).
Jak nie czytaliście, to przeczytajcie, bo z pewnością jest to książka, na którą warto wydać wyskrobane spomiędzy poduch na kanapie ostatnie grosze. W końcu komu potrzebny ser do chleba🧀 – chleb z masłem wystarczy.
A kasę na Goratha lepiej wydać… ale pamiętajcie, on uderza pierwszy i uderza mocno😵‍🙃

I teraz najważniejsze. Książka jest uwarzona niczym magiczny eliksir. Przez akcję się płynie, niczym przez wezbraną rzekę, która miota nami, nie dając szansy na wytchnienie. Nie uwierzyłabym, że jest to debiut, gdybym nie wiedziała wcześniej. Styl Janusza Stankiewicza jest niewiarygodnie barwny, lekki i jest w nim ten tajemny pierwiastek, który sprawia, że powieść zaczyna się jednego dnia, a następnego kończy.

Nordic spirit

-

Przeczytaj całość

„Gorath. Uderz pierwszy” to naprawdę dobra fantastyka godna dużych wydawców. Ciekawy świat, interesujący bohaterowie, niejednoznaczna moralnie intryga, w której nikt nie może nikomu ufać – wszystko to sprawi, że nie będziecie mogli oderwać się od powieści, a po jej przeczytaniu, tak samo, jak ja zaczniecie czekać na ciąg dalszy.

Dominika Na Widelcu

-

Przeczytaj całość

Gorath. Uderz pierwszy to książka, która pochłania uwagę czytelnika od pierwszej strony. Akcja rozwija się błyskawicznie, a liczne sceny walk i bójek nadają opowieści dynamiki. Autorowi należą się wielkie brawa za drobiazgowe opisy potyczek. Każda z walk jest inna, każda ma inny scenariusz. Szczegółowość opisów sprawia, że czytelnik ma wrażenie, jakby sam był świadkiem walki – nieważnie od tego, czy jest specjalistą od walki mieczem, czy ignorantem w tym temacie.

Magdalena Galiczek-Krempa

-

Przeczytaj całość

Uderz pierwszy, a zakończysz walkę na swoich zasadach.
– GORATH –