KRAWĘDŹ OTCHŁANI

GORATH, TOM2

UDERZ PIERWSZY

GORATH. KRAWĘDŹ OTCHŁANI

Drugi tom 3-częściowego cyklu, w którym krew leje się często i gęsto, a podział na tych dobrych i tamtych złych nie istnieje. W każdym mieszają się dwie strony mocy.

Po wydarzeniach w Savonie Gorath szuka spokoju na Wyspach Południowych, daleko poza zasięgiem Oka Marr. Szybko przekonuje się, że niełatwo będzie mu cieszyć się odzyskaną wreszcie wolnością.

Brutalna wojna z ostatnimi królestwami leśnych elfów odciska ponure piętno na wyspiarskiej społeczności a handel niewolnikami i zrabowanymi elfimi artefaktami staje się tu codziennością.

Przestępcze gangi na obrzeżach dostatniego miasteczka działają bezwzględnie, ale czy są gotowe na kogoś takiego, jak Gorath? Zanim półork znajdzie odpowiedź na to pytanie, znajome twarze z jego krwawej przeszłości wciągną go w machinacje Kathanów i powiodą na szalony rejs w towarzystwie bezlitosnych piratów.

I polowanie na niebezpieczną zwierzynę.

Kathana Marr nie cofnie się przed niczym, by dojść prawdy o ostatnich godzinach Nocnych Cieni. Tym bardziej, że jej rywale na szczytach władzy także węszą wokół tej sprawy. By ubiec diabolicznego Bovis-Tora, Marr zażąda współpracy magów z Bractwa Oświeconych, a w szczególności szlachetnego elfa wysokiego rodu: Magistra Evelona.

Sam Evelon, poznawszy plany złowieszczej Gildii Kupców Korzennych i Jedwabnych, wprawia w ruch mechanizmy, których być może nie sposób zatrzymać, a które wstrząsną fundamentami Imperium. Zdecydowany zrealizować swój cel, młody mag podejmie niebezpieczną grę z Kathaną Marr. Grę, w której stawką jest nie tylko niezależność Bractwa Oświeconych ale i przyszłość całych narodów. Oraz zwykła przyzwoitość.

Zwierzęco niebezpieczny półork Gorath, Władczyni Kathana Marr, która potrafi być zarówno okrutna, jak i czarująca oraz Magister Evelon, elf wysokiego rodu, który, by zmienić świat, nie cofnie się przed niczym. Wszyscy oni kroczą po krawędzi, za którą czeka Otchłań.

PRZECZYTAJ FRAGMENTY

Evelon westchnął, rzucił nadgryzioną figę za barierkę, odwrócił się do niego.

– Nasze badania, Xanadu, czym są?

– Odkrywamy magię, mistrzu.

– Magię – skinął głową Evelon. – Materię świata, prawdziwą naturę rzeczy. Magia istnieje sama z siebie, nie tylko w oczach obserwatora, jak świat widzialny. Jest od nas niezależna, zakryta przed pospolitymi zmysłami, dostępna tylko delikatnemu rozumowi wybranych. Ale magia oddala się od nas.

– Oddala, mistrzu? Czyż wciąż nie rozwijamy naszej sztuki?

– Odkrywamy wiedzę starożytnych, Xanadu. Każdy artefakt, który zdobędziemy, ruiny, które przeszukamy, księgi, które odcyfrujemy, zbliżają nas do utraconej wiedzy przodków. Ale im więcej wiemy, tym lepiej rozumiemy, że magia wycieka ze świata. Zmierzamy w stronę chaosu. Magia jest porządkiem, bez niej nasz świat będzie jak zamek z piasku, który powoli traci kształt, by stać się tylko zwykłą kupą piachu.

– Czy Kapituła o tym wie? – Xanadu wpatrywał się w twarz Evelona, szukając oznak, że to tylko kolejna skomplikowana zagadka logiczna, za pomocą której mistrz testuje jego inteligencję.

– Oczywiście. Ale to wiedza dla wybranych. Kiedyś, o ile twa moc wzrośnie, sam byś do tego doszedł, ale na razie musisz zaufać mnie. I zachować tę wiedzę dla siebie.

– Ale dlaczego mi to mówisz, mistrzu? Co to ma wspólnego z naszym planem?

Evelon oparł się o barierkę balkonu, chwilę patrzył na Pałac Imperatora.

– Wszystko, Xanadu. Popatrz: przed nami siedziba władcy świata. Obecnego władcy. Ale przed tysiącami lat świat miał innych panów. Niszczycielska magia użyta podczas Wojny Stuleci zatarła po nich ślady. O samej Wojnie też niewiele wiemy. Nie znamy jej przebiegu ani przyczyn, ale wiemy, że to my – elfowie – dzięki naszej magii wyszliśmy z tej wojny zwycięsko. Pod naszym przywództwem na kontynencie zapanowała Era Światła.

Evelon wrócił do pokoju, znów pogładził ramę harfy, zamyślił się chwilę. Xanadu nie pospieszał go, choć aż gotował się z ciekawości.

– Nasza kultura i nasza magia – podjął Evelon – zapewniały światu stabilność i pomyślność. Krasnoludy rozbudowywały swoje twierdze, ludzie zakładali miasta, a nawet małe królestwa, oczywiście składające nam hołd. Wszyscy, nawet koczownicze plemiona orków uznawali naszą zwierzchność i żyli w posłuszeństwie naszych praw. Aż pojawiły się Orkowie Smoczej Krwi i chaos rzucił wyzwanie porządkowi.

– Wojny Gniewu – z namaszczeniem szepnął Xanadu.

– Tak je nazywają orkowie. Nie zdołaliśmy ich wtedy zatrzymać. Mimo naszej magii. Magii i wiedzy, którą utraciliśmy, którą teraz nasze Bractwo stara się odkrywać na nowo. Magii, której jest w świecie coraz mniej.

– Ale przecież potrafimy tak wiele – sprzeciwił się Xanadu. – Dokonujemy nowych przełomów, cuda, które…

– Nie na skalę potrzebną, by obalić Imperium – przerwał Evelon. – Od lat prowadzimy z Imperatorem sekretną wojnę. Już moi rodzice mieli nadzieję, że wzrost naszej wiedzy i mocy pozwoli przełamać brutalną siłę orków. Ale to ułuda. Imperium wciąż rośnie i staje się coraz potężniejsze. W górach bronią się już tylko niedobitki krasnoludów, na Wyspach Południowych padają ostatnie niezależne królestwa. Tylko na wschodzie Horda powstrzymuje armie Kathanów, ci barbarzyńcy są niemal jak siła natury dająca odpór brutalności orków.

Grzechot rzucanych kości, wykrzykiwane stawki, zakłady, obelgi i groźby. Muzyka, fałszywie wydobywana z rozstrojonych instrumentów przez zespół lekko przerażonych grajków, wspieranych przez wyjących przypadkowe słowa pijaków. Tłumek zbirów hałaśliwie domagających się napitku, tłoczących i przepychających się przy barze, i spocony barman, próbujący sprostać ich żądaniom. Wszystko to pogrążone w gryzącym dymie z paleniska, tanich lamp na śmierdzącym oleju, fajek i cygaretek, spoconych ciał i śmierdzących oddechów.

Impreza zaczęła się późnym popołudniem. Bracia Braga zabezpieczyli zdobyczny transport, po czym postanowili świętować sukces w „Rekinie Młocie”. Gorath zjawił się dopiero wieczorem. Nie miał wielkiej ochoty na zabawę z bandziorami z Tobołów, nie chciał poczuć się jednym z nich.

Anton Braga rozparty przy jednym ze stołów wymachiwał kuflem i śmiał się donośnie. Na jego szeroko rozstawionych kolanach siedziały dwie kolorowo ubrane kobiety, równie pijane i równie wesołe jak on, w wydekoltowanych i wysoko podciągniętych sukniach, odsłaniających blade nogi. Siedzący obok Giorgio łypał na ojca ze skwaszoną miną, ale na widok Goratha uśmiechnął się złośliwie i przywołał go władczym gestem.

Gdy Gorath przepchnął się przez zatłoczoną salę, jedna z kobiet przyssała się do ust Antona, jakby spodziewała się znaleźć coś cennego w jego gardle. Giorgio skorzystał z okazji, by nie siedzieć cicho.

– Jutro wcześnie wstajemy, ty i ja – rzucił swoim irytującym tonem. – Masz dziś zakaz picia, a przed północą jesteś w łóżku.

– Bez przesady. – Anton odkleił wreszcie usta od twarzy kobiety. – To ty masz zakaz picia, Giorgio, za lekki jeszcze jesteś. Ale mój syn ma rację, Gorath. Chcę, byś jutro był w dobrej formie. Na wszelki wypadek.

– To i tak impreza nie w moim stylu. – Gorath rozejrzał się bez entuzjazmu po sali. – Nie zostanę długo.

– To był dobry dzień, Anton. – Przy stoliku pojawił się Sal ze szklanką w dłoni, ale mniej pijany od brata. – Ale mamy jeszcze… – przerwał na chwilę, popatrzył zimno na panienki na kolanach Antona. – To sprawa rodziny, wypad, dziwki!

Gdy wstały i odeszły, niechętnie, ale posłusznie, cała trójka popatrzyła wymownie na Goratha. Skinął im głową i odszedł do baru. Poczuł zimno gdzieś w żołądku, nie wiedział, czy to narastająca wściekłość, czy odraza do siebie. Dawniej nikomu nie pozwoliłby tak się do siebie odezwać. Ale wciąż pamiętał twardy bruk tamtego zaułka i pusty brzuch. Przełknięcie zniewagi było mimo wszystko lepsze od towarzystwa żebraków. Rozepchnął zalanych oprychów przy barze gwałtowniej, niż zamierzał, ignorując ich gniewne pomruki. Kupił całą butelkę i wyszedł na werandę „Rekina”; chłód wieczoru był przyjemną odmianą po zaduchu w środku.

Oparła się o barierkę obok niego, gdy pociągnął długi łyk palącego trunku. W dłoni miała elegancką szklankę.

– Za głośno w środku? – zapytała Sofia Braga swym niskim głosem, nie patrząc na niego.

– Za dużo brudu – mruknął. – Nawet jak dla mnie.

Trąciła jego butelkę szklanką, nalał jej do połowy. Wypiła wszystko na jeden raz, spojrzała mu w oczy i ponownie podstawiła naczynie.

– Tym razem do pełna, proszę.

Przez długą chwilę milczeli, spoglądając na brudną ulicę i zmęczone budynki naprzeciwko, popijając niespiesznie. Gorath nie miał ochoty na rozmowę, ale rad był z jej towarzystwa. Gwar i wrzaski z „Rekina” dochodziły do nich wyraźnie, a mimo to nie mąciły tej chwili spokoju. Wreszcie zdecydował się przerwać ciszę.

– Nie powinnaś być z mężem?

– Dawno już nie byłam z mężem. Woli swoje dziwki. – Postawiła pustą szklankę na szerokiej barierce werandy, przeciągnęła mu chłodną dłonią po zarośniętym policzku. – Choć ciebie odesłał.

Złapał ją mocno za nadgarstek, szarpnął gwałtownie.

– Nie jestem jego dziwką.

Uśmiechnęła się drwiąco, spojrzała mu prosto w twarz.

– Wszyscy tutaj są jego dziwkami. Zwłaszcza ja.

Uwolnił jej rękę, wypuścił ze złością powietrze, popatrzył na butelkę, mając ochotę roztrzaskać ją o ziemię. Sofia powstrzymała go, kładąc na jego dłoni swoją.

– Będzie nam jeszcze potrzebna. – Spojrzała na niego przeciągle. – Nie chcę dziś spać sama.

– Mam być jeszcze i twoją dziwką? – warknął, nachylając się nad nią.

– Nie. Dziś ja będę twoją.

– A więc to prawda, że nie zostałeś w ekipie Traska – powiedziała Nyx, przysiadając się bez zaproszenia do niewielkiego stolika w rogu tarasu, gdzie Gorath przez ostatnie kilka dni zwykł przesiadywać. Pionowa skała, wznosząca się jeszcze kilkadziesiąt stóp ponad tawerną, dawała popołudniami przyjemny cień, a ryby i inne morskie przysmaki, jakie serwowała kuchnia, smakowały tu lepiej niż w większości miejsc, gdzie zdarzyło mu się już jadać.

– Czego chcesz? – warknął, mierząc ją nieprzyjemnym wzrokiem. Nie szukał towarzystwa.

– Nie tak się wita starych przyjaciół. – Uśmiechnęła się nieszczerze, zapalając cygaretkę. – Powinieneś popracować trochę nad obyciem. Poczęstować winem, zapytać, jak mi się powodzi, może powspominać dawne czasy…

– Nigdy nie byłaś moją przyjaciółką, Nyx, i nie obchodzi mnie, jak sobie radzisz. Mów, czego chcesz.

– Wciąż ten sam typ – powiedziała, pociągając łyk z jego kubka. – Pół człowiek, pół wściekły pies. Moja szefowa potrzebuje właśnie takiego wrednego skurwiela jak ty.

– Jakbym znów chciał się brudzić, zostałbym u Traska. Twoja nowa szefowa pozuje na arystokratkę, i przyznaję, opakowanie jest całkiem miłe dla oka, ale w środku to samo gówno, co u Traska. Albo gorsze. Skończyłem już z taką robotą.

– I co teraz będziesz robił, zostaniesz rybakiem? A może rolnikiem? Tylko pamiętaj, rolnicy też robią w gównie.

– A ryby śmierdzą. – Musiał się zgodzić. – Też gówniana robota.

– Dla takich jak my nie ma innej. – Skrzywiła usta Nyx, a Gorath zaśmiał się ponuro.

Pomilczeli przez chwilę, spoglądając na morze.

– Baronessa, co? Jakim cudem? – odezwał się wreszcie.

– To akurat proste. Kopnęła w rzyć kupca, uwiodła barona. Nie było nawet problemu z rozwodem, po tym, jak Zafir trafił do imperialnego lochu wraz z całą wierchuszką gildii Vigo. To były gorące tygodnie w Savonie i Pharos.

– A co z samym van Thornem?

Gorath starał się nie dać po sobie znać, jakie to dla niego ważne. Nyx nie była obecna podczas ataku na klasztor, zakładał, że nie nic wie o jego zdradzie ani o tym, kim naprawdę jest Vigo van Thorn.

– Zapadł się pod ziemię. – Nyx wzruszyła ramionami. – Tak jak i Morana, za to Zaheruxa widziałam w kajdanach. Cienie są już skończone, trzeba iść dalej. Baronessa potrzebuje cię na jeden wieczór, prosta sprawa. I dobrze płaci. Sto imperialnych srebrników.

– Sporo jak za jeden wieczór i prostą sprawę. To kogo mam zabić i dlaczego ty tego nie możesz zrobić?

– Za kilka dni spotykamy się z naprawdę niebezpiecznym facetem. – Twarz Nyx spoważniała. – Baronessa chce ubić tu jeszcze jeden interes, zanim odpłyniemy. Nie powinno pójść źle, ale po tym, co usłyszałyśmy o nim i jego załodze, przydałaby nam się dodatkowa wredna gęba, tak dla efektu.

– W Porcie Horyzont nietrudno o wredne gęby. Na jakim efekcie wam zależy za sto srebrników?

– Na każdym. – Nyx strzeliła niedopałkiem w morze pod nimi. – Słyszałeś o Czarnym Żniwiarzu? Wszyscy tu trzęsą portkami na sam dźwięk tego imienia. Maniak i szaleniec, paskudny

typ. Baronessa chce się z nim dogadać, ale w razie czego wystarczającym efektem będzie nie dać się zabić. Spotykamy się w małej knajpce na uboczu, jak tylko jego statek zawinie do portu. Za dzień, dwa, nie dłużej. Wchodzisz w to?

Gorath popatrzył na nią przez chwilę, ciesząc oczy jej zgrabną sylwetką, symetrycznymi rysami twarzy, kontrastującymi z asymetryczną fryzurą. Spadła na cztery łapy po upadku Cieni, lepiej nawet, przy Baronessie miała szansę pójść w górę. Może nadszedł czas, by i on zaczął myśleć o przyszłości.

RECENZJE

Już wkrótce!

Symbolizowała wszystko, czego nienawidził i czego pożądał.
– GORATH –